GOGOŁOWA, KATOWICE 7.08.2016
Gogołowa, Katowice
W upalny dzień 7.08.2016 roku wraz z Michałem pojechaliśmy "na kolorski trip" czyli wyprawę rowerową. Michał przyjechał do mnie z Piasku i wspólnie z Ligoty wyruszyliśmy w kierunku Landeka, Chybia, Zabłocia, Strumienia... Tak oto zawitaliśmy na trasie biegnącej po starej granicznej grobli między Strumieniem a Pawłowicami, gdzie był slupy graniczne prusko-austriackie.
Michałowi się tam bardzo podobało. Zawitaliśmy w Pawłowicach, na terenie budowanej obwodnicy prowadzącej do Jastrzębia. Oczywiście, jak to mamy w zwyczaju, dokonaliśmy jej symbolicznego otwarcia, ponieważ był już asfalt - w taki sposób kiedyś otwieraliśmy nawet autostradę koło czeskiego Bohumina. W Jastrzębiu, koło kopalni "Zofiówka" skręciliśmy do fikcyjnej miejscowości Chrząstowice. Dlaczego fikcyjnej? Bo widnieje na mapach Google, a wujek Romek nigdy o takiej miejscowości nie słyszał... Miejsce to znajduje się na granicy Gogołowej i Jastrzębia. my potem wjechaliśmy do samej Gogołowej, gdzie z centrum skierowaliśmy się przez pagórkowaty teren tzw. Berlina z ładnymi widokami na okolicę.
Potem szliśmy, a raczej przedzieraliśmy się dawnym chodnikiem, którym kiedyś chodziłem z tatą do domu wujka Romka. Chodnik zarósł chaszczami, toteż nie było łatwo dotrzeć pod dom wujka Romka, ale dotarliśmy. Niestety z wujkiem nie spotkaliśmy się, bo on wówczas przebywał w Wodzisławiu Śląskim Wilchwach w "Domu bez barier Maja", co było związane z przebiegiem poważnej choroby, o czym dokładnie poinformował mnie spotkany na miejscu sąsiad - Pan Janek. Po rozmowie z sąsiadem i wizycie obok rodzinnego domu mojego taty i wujka w Gogołowej, pojechaliśmy do Świerklan.
Tam był mały przystanek na uzupełnienie zapasów w "Biedronce". Następny przystanek był na rynku w Żorach, gdzie potem pojechaliśmy. Z tego miejsca jechaliśmy dość ruchliwą drogą w kierunku Pszczyny, przez Rudziczkę, Suszec, Kobielice do Czarkowa, gdzie pożegnałem Michała i przez las pojechałem do Gostynia. Malownicze, leśne tereny i cisza....
Ale potem zawitałem do Wyr i Łazisk Górnych, gdzie zaczęły się pagórki. Zmęczenie zaczęło mi towarzyszyć w Mikołowie, gdzie na krótko zawitałem. Zaplanowałem pojechać do Katowic, na dworzec kolejowy, gdzie nieco chamska kasjerka sprzedała mi bilet na pociąg Kolei Śląskich do Czechowic-Dziedzic. Chamska dlatego, że wolała w godzinach pracy jeść w kasie i pic kawę, a ja jej to przerwałem... Nowoczesnym pociągiem dojechałem do Czechowic-Dziedzic, skąd do domu mam tylko 7 km, co pokonałem dosyć szybko. Licznik zanotował 130 km.
OBSZERNA FOTOGALERIA Z WYPRAWY: KLIKNIJ