ROWEROWA WIELKANOC 2
Bielsko-Bestwina i okolice.
W poniedziałek 17.04.2016 roku przypadł drugi dzień świąt wielkanocnych. Już dzień wcześniej umówiłem się z Michałem na wspólny wyjazd następnego dnia. Pogoda początkowo była przyjemna, ale z biegiem czasu coraz bardziej się pogarszała. Wstępnie ustaliliśmy, że jedziemy do Szczyrku...
Spotkaliśmy się w Czarnolesiu przy PKP, a potem pojechaliśmy przez Miliardowice do centrum Ligoty, gdzie przypadkowo spotkaliśmy znanego ligockiego cyklistę z żoną, czyli Pana Jurka. Chwilę zamieniliśmy kilka zdań (padła propozycja wyjazdu na wyprawę wzdłuż Dunaju!!!) i pożegnaliśmy się z nimi jadąc w kierunku Mazańcowic i Bielska-Białej. Gdy zawitaliśmy nieopodal osiedla karpackiego w Bielsku, naszym oczom ukazały się złowrogie chmury, tuż nad pobliskim szczytem Szyndzielni i Magóry.
Zaczynało delikatnie kropić, toteż zrezygnowaliśmy z wizyty w Szczyrku... Będąc u podnóży Beskidu Śląskiego w Bielsku, decydowaliśmy co dalej z wyprawą w obliczu naturalnego śmigusu...Pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie nie padało i skierowaliśmy się w stronę Bestwiny, ładną widokową trasą.
Złowrogie chmury ścigały nas, ale ostatecznie w Bestwinie uciekliśmy im. Na trasie przejechaliśmy przez Bestwinkę i Kaniów do Rudołtowic (przez prowizoryczny most na Wiśle w rejonie lotniska), a potem do Ćwiklic. Podczas postoju przy drewnianym kościele, złowrogie chmury nadciągały od Pszczyny i widać było, że to nie żarty, bo usłyszeliśmy grzmoty !!!
Jak jechaliśmy do Pszczyny, chmury skierowały się w okolice Piasku, a my chwilę pogadaliśmy na pszczyńskim rynku i pożegnałem Michała, a chmury przeniosły się w moje strony, gdzie musiałem jechać do domu. Jadąc przez Goczałkowice przekonałem się o niezwykłej zmianie pogody w odległości 500 metrów !!! Jezdnia była sucha by po niemal 500 m być całkowicie mokrą !!! Tak już przejechałem przez wał Jeziora Goczałkowickiego, a potem przez las, do Zabrzega i przez Miliardowice, do domu. Ledwo wszedłem do domu, rozpadało się na dobre...
Pogoda dostosowała się do starej, aczkolwiek zanikającej tradycji lanego poniedziałku. Na trasie obawialiśmy się śmiergustników, ale spotkaliśmy ich w Bielsku-Białej, gdzie spytali się, czy mogą polać dla tradycji. Na to się zgodziłem, ale gdyby mieli wiadra, to nie zgodziłbym się, bo to już chamstwo.
W tak zmiennej pogodzie licznik zanotował 73,5 km.
Spotkaliśmy się w Czarnolesiu przy PKP, a potem pojechaliśmy przez Miliardowice do centrum Ligoty, gdzie przypadkowo spotkaliśmy znanego ligockiego cyklistę z żoną, czyli Pana Jurka. Chwilę zamieniliśmy kilka zdań (padła propozycja wyjazdu na wyprawę wzdłuż Dunaju!!!) i pożegnaliśmy się z nimi jadąc w kierunku Mazańcowic i Bielska-Białej. Gdy zawitaliśmy nieopodal osiedla karpackiego w Bielsku, naszym oczom ukazały się złowrogie chmury, tuż nad pobliskim szczytem Szyndzielni i Magóry.
Zaczynało delikatnie kropić, toteż zrezygnowaliśmy z wizyty w Szczyrku... Będąc u podnóży Beskidu Śląskiego w Bielsku, decydowaliśmy co dalej z wyprawą w obliczu naturalnego śmigusu...Pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie nie padało i skierowaliśmy się w stronę Bestwiny, ładną widokową trasą.
Złowrogie chmury ścigały nas, ale ostatecznie w Bestwinie uciekliśmy im. Na trasie przejechaliśmy przez Bestwinkę i Kaniów do Rudołtowic (przez prowizoryczny most na Wiśle w rejonie lotniska), a potem do Ćwiklic. Podczas postoju przy drewnianym kościele, złowrogie chmury nadciągały od Pszczyny i widać było, że to nie żarty, bo usłyszeliśmy grzmoty !!!
Jak jechaliśmy do Pszczyny, chmury skierowały się w okolice Piasku, a my chwilę pogadaliśmy na pszczyńskim rynku i pożegnałem Michała, a chmury przeniosły się w moje strony, gdzie musiałem jechać do domu. Jadąc przez Goczałkowice przekonałem się o niezwykłej zmianie pogody w odległości 500 metrów !!! Jezdnia była sucha by po niemal 500 m być całkowicie mokrą !!! Tak już przejechałem przez wał Jeziora Goczałkowickiego, a potem przez las, do Zabrzega i przez Miliardowice, do domu. Ledwo wszedłem do domu, rozpadało się na dobre...
Pogoda dostosowała się do starej, aczkolwiek zanikającej tradycji lanego poniedziałku. Na trasie obawialiśmy się śmiergustników, ale spotkaliśmy ich w Bielsku-Białej, gdzie spytali się, czy mogą polać dla tradycji. Na to się zgodziłem, ale gdyby mieli wiadra, to nie zgodziłbym się, bo to już chamstwo.
W tak zmiennej pogodzie licznik zanotował 73,5 km.