Czantoria 30.12.2018
Wielka Czantoria.
30 grudnia 2018 roku odbyła się dość spontaniczna, aczkolwiek częściowo planowana wyprawa narciarska. Początkowo planowałem, że pojawię się rano na Soszowie... Niestety przez niektórych ludzi, którzy uniemożliwili mi pójście na wieczorną Mszę św. w sobotę 29.12.2018, musiałem zmienić niedzielne plany.
Jechać na Soszów planowałem tuż po powrocie ze Mszy św. w niedzielę rano (9:30) i tak też zrobiłem, tyle że nie pojechałem na Soszów, a na Czantorię, bo już od rana była tam moja siostra... Podczas jazdy w Ustroniu nieco zwątpiłem, że na stoku będzie mało ludzi, bo stałem w korku... ale na szczęście krótko...
Idąc do kasy, zobaczyłem sporą kolejkę, która też dość szybko zniknęła, bo większość ludzi to byli spacerowicze niedzielni, którzy wyjeżdżali na górę wyciągiem, a potem zjeżdżali... lenie !!!
W kasie okazało się, że mogę tylko jeździć przez 3 godziny a nie 4, a mój zeszłosezonowy karnet jest nieważny i musiałem kupić nowy.
Wyjechałem na górną stację wyciągu i ukazała mi się śnieżna zima, czego przy dolnej stacji nie było.
Na trasie było już sporo muld, które dawały się we znaki moim nogom, ale mimo to zjechałem 10 razy i niestety musiałem kończyć bo zamknięto wyciąg. Trochę denerwowali pseudo narciarze i snowboardziści, którzy z niewiadomych przyczyn urządzali sobie postoje na stromym odcinku trasy. Wielu z nich uczyło się jeździć...na trudnym stoku, bo Czantoria wymaga już dobrych umiejętności.
Na koniec warto wspomnieć o pogodzie. Niestety na dole zaczęło mocno lać deszczem, a na górze... sypać śniegiem. To powodowało, ze nieco przemokłem... ale i tak zaliczyłem 37 km a maksymalna prędkość to było 39 km/h.
30 grudnia 2018 roku odbyła się dość spontaniczna, aczkolwiek częściowo planowana wyprawa narciarska. Początkowo planowałem, że pojawię się rano na Soszowie... Niestety przez niektórych ludzi, którzy uniemożliwili mi pójście na wieczorną Mszę św. w sobotę 29.12.2018, musiałem zmienić niedzielne plany.
Jechać na Soszów planowałem tuż po powrocie ze Mszy św. w niedzielę rano (9:30) i tak też zrobiłem, tyle że nie pojechałem na Soszów, a na Czantorię, bo już od rana była tam moja siostra... Podczas jazdy w Ustroniu nieco zwątpiłem, że na stoku będzie mało ludzi, bo stałem w korku... ale na szczęście krótko...
Idąc do kasy, zobaczyłem sporą kolejkę, która też dość szybko zniknęła, bo większość ludzi to byli spacerowicze niedzielni, którzy wyjeżdżali na górę wyciągiem, a potem zjeżdżali... lenie !!!
W kasie okazało się, że mogę tylko jeździć przez 3 godziny a nie 4, a mój zeszłosezonowy karnet jest nieważny i musiałem kupić nowy.
Wyjechałem na górną stację wyciągu i ukazała mi się śnieżna zima, czego przy dolnej stacji nie było.
Na trasie było już sporo muld, które dawały się we znaki moim nogom, ale mimo to zjechałem 10 razy i niestety musiałem kończyć bo zamknięto wyciąg. Trochę denerwowali pseudo narciarze i snowboardziści, którzy z niewiadomych przyczyn urządzali sobie postoje na stromym odcinku trasy. Wielu z nich uczyło się jeździć...na trudnym stoku, bo Czantoria wymaga już dobrych umiejętności.
Na koniec warto wspomnieć o pogodzie. Niestety na dole zaczęło mocno lać deszczem, a na górze... sypać śniegiem. To powodowało, ze nieco przemokłem... ale i tak zaliczyłem 37 km a maksymalna prędkość to było 39 km/h.